Pokochać siebie

Zapraszamy do zapoznania się z artykułem pt. "Pokochać siebie" autorstwa naszego eksperta Emilia .

Miłować całym sercem, Serce swe i ciało, By radością pachniało, Szczęściem zarażało. Bo tam, gdzie Miłość W Sercu człowieka się budzi, Pozytywne nastawienie Do świata, do ludzi, Do wszelakiego istnienia, Życie w cudowną bajkę się zmienia. "Pieśni Nieba" Teresa Maria Zalewska Wielokrotnie stykam się z pytaniami: dlaczego to mnie spotyka? Dlaczego wciąż nie umiem uporać się z własnymi kompleksami, przecież stale nad tym pracuję? Dlaczego omija mnie szczęście w życiu? Dlaczego nie mogę po prostu żyć, mieszkać, pracować? Tak bez lęku, bólu, wiecznej niesprawiedliwości? Odpowiadam wtedy zazwyczaj, że przyczyna leży w pytającym, nie w otaczającym na świecie. Nie istnieje przecież jeden wzorzec piękna, szczęścia, dobroci czy sprawiedliwości. Każdy z nas inaczej przeżywa, inaczej postrzega. Na czym więc polega szczęście i jak do niego dotrzeć? Skoro przyczyna leży w nas samych, to jak wejrzeć w siebie, aby do tej przyczyny dotrzeć, właściwie ją rozpoznać i tym samym zobaczyć drogę, która powiedzie nas do szczęścia? Rozglądając się wokół można dojść do wniosku, ze szczęście nie istnieje. Nie ma takiego miejsca na ziemi, aby człowiek mógł wyzbyć się tam wszystkich ograniczeń i lęków. Zawsze ktoś czegoś będzie żądał. A samotność, dla wielu osób,  na dłuższą metę stanowi większą torturę niż udręka ciągłego "usługiwania" innym. Czy można być szczęśliwym bez tego, do czego jest się przywiązanym? A może szczęście to rzadki skarb, który zdobyć mogą i potrafią tylko nieliczni, obdarzeni nadzwyczajnymi umiejętnościami? W tej sytuacji należałoby rozważyć, czy mam te umiejętności, bo skoro nie, to z założenia nigdy nie będę w stanie osiągnąć szczęścia. A może ze szczęściem jest tak, że należy o długo i wytrwale szukać, wciąż zmieniając otoczenie, ludzi wokół nas, świat? Ale jak znaleźć szczęście? To jak opisywać światło, temu, kto cale życie spędził w ciemnościach.  Fałszywe przekonania prowadzą do fałszywych wniosków. Poszukiwanie szczęścia, jak limitowanego towaru na półce wiąże się z wysiłkiem, który nie przynosi często niczego więcej poza frustracją, zmęczeniem i zniechęceniem. To marnotrawienie energii i wewnętrznego potencjału na poszukiwanie magicznego  kwiatu paproci. Tymczasem rozwiązanie jest takie proste i oczywiste. Czym bowiem jest szczęście, jeśli nie wyzwoleniem od lęku, od zależności, od przymusu? Szczęście to wolność. Ale wolność rozumiana jako niezależność od naszych własnych ograniczeń, nie cudzych. W wielu bajkach i ludowych podaniach mamy do czynienia z mądrością, która powiada, iż zdobywanie majątku po to, aby stać się samowystarczalnym, prowadzi do jeszcze większego ubezwłasnowolnienia. Pojawia się bowiem lęk przed startą tego, co z takim trudem było zdobywane. I złoty pałac zamienia się w złotą klatkę. Cóż zatem jest owym skarbem, kluczem otwierającym drogę do szczęścia i wolności? To miłość. Miłość bezwzględna i bezwarunkowa. Miłość, od której się wszystko zaczyna i na której się wszystko kończy. A najważniejsza z nich jest miłość do siebie. Miłość własna, jako baza i początek wszystkiego. Pokochać siebie. Rozwinięcie Czym jest miłość własna? To kochać siebie, szanować, troszczyć się o własne potrzeby, rozwijać swoje umiejętności. Tak proste, a zarazem tak skomplikowane. Któż z nas bowiem choć raz nie doświadczył następujących sytuacji, które sabotują miłość własną: Przykład pierwszy: "Nie bądź samolubna i egoistyczna! Dziel się wszystkim, co posiadasz! Oddaj innemu, a świat ci odpłaci!" Kiedy byłam mała nie lubiłam dostawać prezenty, ponieważ nigdy nie mogłam nacieszyć się nimi do woli. Zawsze trzeba było kogoś do tego zaprosić, podzielić się czekoladą, pozwolić pobawić się lalką, pożyczyć książkę, której nie zdążyłam jeszcze przeczytać. Stale ktoś inny i potrzeby kogoś innego stały przed moimi potrzebami i pragnieniami. Bo tak wypada, bo tak jest dobrze. Ponieważ byłam bardzo grzeczną i posłuszną dziewczynką, dzieliłam się, oddawałam, pożyczałam i ustępowałam bez cienia sprzeciwu.  Czego mnie to nauczyło? Tylko tego, że wszyscy, każdy inny  człowiek i jego potrzeby są i będą zawsze ważniejsze od moich. Przez długie lata czekałam cierpliwie na nagrodę, ów zwrot od świata, który powinien był nastąpić, ale nigdy nie nastąpił. Na mojej drodze nie stanął nikt, kto zrobiłby coś dla mnie całkowicie bezinteresownie. Co więcej, gdy tylko buntowałam się, że przecież ja wszystko a dla mnie nic, słyszałam w odpowiedzi:-  "Nigdy ci to nie przeszkadzało, a teraz nagle zaczęło? A niby dlaczego? Zastanów się nad swoim postępowaniem!" Przykład drugi: gdy dorastałam, towarzyszyły mi komunikaty, najczęściej formułowane przez moich najbliższych: - "Co ty możesz o tym wiedzieć! Słuchaj starszych i bardziej doświadczonych!, Nie wtrącaj się, wiesz, co masz robić, to na tym się skup! Nie masz dość wiedzy, żeby decydować, ktoś inny zrobi to za ciebie!" - Rosłam zatem w przekonaniu, że szacunek do mnie pojawi się u wszystkich później, za kilka, może kilkanaście lat. Czekałam więc cierpliwie, wykonując posłusznie polecenia i coraz głębiej wchodząc w wymyślone przez kogoś innego zasady, którym musiałam się podporządkować. Ktoś inny zatem wybierał mi szkołę, zajęcia dodatkowe, decydował kim i czym powinnam się interesować, zachwycać, pasjonować. Ktoś inny wiedział lepiej ode mnie, czego nienawidzę, a co mnie cieszy. Zdanie innych było ważne, ja swojego zdania nie miałam wcale .  Wreszcie stałam się pełnoletnia, potem upłynęło jeszcze kilka lat. Nic się w moim życiu nie zmieniało, poza ciężarem gatunkowym obowiązków, które na mnie nakładano. A ja przywykłam do życia wypełnionego nadzieją, ze kiedyś wreszcie nastąpi ta zmiana i ktoś zapyta mnie w końcu o moje zdanie.  Nie pomyliłam się. Przyszedł taki moment. Zostałam mamą i w jednej chwili zdałam sobie sprawę, że wszystko zależy ode mnie. Co więcej, pojawiło się wobec mnie  nieznośne oczekiwanie ze strony otoczenia, abym wreszcie wzięła pełną odpowiedzialność za swoje i nieswoje życie i przestała oglądać się na innych. Oto całymi latami uczono mnie uległości, podążania za głosem innych, a teraz wymagano ode mnie abym to ja stała się przywódcą. Nie takiej nagrody oczekiwałam. Nie tak miała wyglądać ta wolność.  Wówczas zdałam sobie sprawę, że wiem tylko, czego nie chcę. Nie chcę być dłużej popychadłem dla innych, nie chcę dłużej pozostawać w cieniu, być niewidzialną dla innych, nie chcę dłużej być wołem roboczym, który w milczeniu znosi swój kierat, nie chcę ciągle być dla innych. A czego chcę?  Gdy zaczęłam koncentrować się na myśleniu, czego ja chcę, odczułam wewnętrzny ból i rozgoryczenie. Nie wiedziałam, czego chcę. Moje potrzeby wydawały mi się nierealne, sprzeczne ze sobą, irracjonalne. Ta refleksja sprawiała, że pogrążałam się w coraz większym smutku, zniechęceniu i frustracji. Pozostawałam bierna. -"Za późno" - płakałam w myślach. - "Za późno się obudziłam. Cóż mogę teraz zrobić ze sobą i swoim życiem. Ono już nie należy do mnie. Mam rodzinę, dom, pracę... Dla mnie nie ma już miejsca. Znowu... " I wtedy nastąpił w moim życiu ciąg zdarzeń, które wówczas przeklinałam, uważałam, że to kara za grzech zaniedbania wobec siebie, przypieczętowanie milczącej zgody na sprzeniewierzenie się sobie,za bierność wobec zachłanności świata, który mną zawładnął i mnie pożarł. Za to, że przestałam istnieć jako ja. Obecnie, nazywam ten okres w moim życiu Odrodzeniem. Bo musiałam pogodzić się z symboliczną śmiercią osoby, która przez tyle lat oddawała siebie w całości, aż nie pozostała nawet jedna komórka. Stało się to po to, aby mogła narodzić się nowa osoba, świadoma błędów popełnionych przez jej poprzedniczkę. W szczególności świadoma tego, że przykazanie miłości odnosi się przede wszystkim i w pierwszej kolejności do nas samych. Kochaj bliźniego swego, jak siebie samego!  Lecz, jak można obdarzać kogoś czymś, czego samemu posiada się niewiele lub w cale? Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo.Bóg jest miłością. Dlaczego człowiek nie widzi w sobie Takiego Boga. Dlaczego nie kocha siebie, by w ten sposób pokłonić się Stwórcy? Dlaczego łatwiej mu pielęgnować nienawiść i hodować kompleksy, niż pozwolić sobie na  miłość i akceptację? Bo miłość jest jak róża, wymaga nieustannej troski. Jest  (...)"taka słaba. I taka naiwna. Ma cztery nic niewarte kolce dla obrony przed światem (...)*  A jednak wszyscy lubimy otaczać się różami, a one w jednakowym stopniu obdarzają wszystkich swoim zapachem i urodą. Jeśli kochasz kwiat, który znajduje się na jednej z gwiazd, jakże przyjemnie jest patrzeć w niebo. Wszystkie gwiazdy są ukwiecone.."* *(Antoine de Saint-Exupery, Mały Książę). Pokochać siebie. Co dalej Życie wypełnione innymi osobami staje się ciężkie i puste. Uzależnienie od pochwał bądź krytyki innych zaczyna stanowić trzon naszego funkcjonowania. Dzięki obecności innych osób łagodnieje poczucie osamotnienia. To ludzie podnoszą na duchu poprzez pochwały i stają się przyczyną rozpaczy poprzez krytykę i odrzucenie. Zaczynamy żyć zgodnie z normami narzuconymi przez innych, wedle ich systemu wartości. Wydaje się, że poza tym nie ma już innego życia. Nie można zrezygnować z siatki zależności, wpływów, zobowiązań, obietnic,nadziei. Pojawia się lęk, który karmi się niezaspokojonymi potrzebami, takimi jak: szukanie towarzystwa innych ludzi, pragnienia ich miłości i akceptacji, strachu, że odejdą, że wyśmieją, tęsknoty za ich poklaskiem oraz wyrzutami sumienia, gdy odzywa się wewnętrzny głos, który krzyczy: dość! Czułam się, jak w pułapce. Jak będę funkcjonować bez rodziny? Rodzina orze mną, jak wołem roboczym, obarcza mnie swoimi problemami, ale jest, daje poczucie bezpieczeństwa, wsparcia. Jak z tego zrezygnować?  A praca? Przecież muszę z czegoś żyć! Skąd mam wziąć na utrzymanie? Muszę jakoś pogodzić się z nieustającą krytyką i mieszaniem z błotem, bo na końcu tej drogi jest  poczucie bezpieczeństwa, zaspokajanie potrzeb bytowych. Przyjaciele. Wcale nie są moimi przyjaciółmi. Wiem, ze poddają mnie druzgocącej krytyce, uważając za nieudolną matkę i żonę. Wiem, że spotykają się ze mną, ponieważ czują się przy mnie lepsi, bardziej wartościowi, bardziej zaradni. Śledzenie moich porażek poprawia im samopoczucie, w ich oczach czyni ich lepszymi ludźmi. Wiem, że nie pomogą mi, gdy wpadnę w kłopoty, za to chętnie pożyczą pieniądze na wyjazd wakacyjny, choć ja - aby je zarobić - spędzę w pracy cały weekend. Wiem, że będą udzielać mi rad, w głębi duszy życząc mi, abym nigdy nie wstała z kolan. Ale są, dają mi poczucie bezpieczeństwa poprzez złudzenie, że mam do kogo się zwrócić. Mąż, który stale powtarza, że dotąd nie znalazłam klucza do jego serca, a on wciąż czeka. Jest niezwykle cierpliwy i oddany i poświęca się dla mnie, bo przecież mógłby ułożyć sobie życie z kimś innym, bardziej atrakcyjnym. Ale jest, daje mi poczucie bezpieczeństwa jako mężczyzna, który może następnym razem nie zasłoni się bólem ucha, gdy pyskaty sąsiad zapuka do drzwi i obrzuci mnie stekiem wyzwisk. Czuję się bezpieczna w tym pełnym ludzi świecie. A im więcej tych osób wokół mnie, tym czuję się bardziej zmęczona. Dlaczego? Chyba nie dlatego, że każda z  nich wnosi w moje życie kolejną listę wymagań i oczekiwań. Ilu już siedzi na moich plecach  i liczy, że wniosę ich do raju? Dlaczego to ja nie umiałam komuś wejść na plecy?  Z jednym musiałam się zgodzić. Trzeba oszaleć zupełnie, żeby godzić się na takie życie. Za siebie i innych. I jeszcze narzekać, że ciężko. Ale przecież pretensje mogę zgłaszać wyłącznie do siebie, za milczące przyzwolenie na to emocjonalne niewolnictwo. Lęki i bariery, strach, to wszystko tkwi we mnie, pielęgnowane niczym najdroższe dziecko. Gdy zdałam sobie sprawę, z jaką pieczołowitością troszczę się o swój znienawidzony kierat, dostrzegłam ogromny potencjał. Kto, o kim mówi się, że jest leniem, pracuje na okrągło na rzecz aż tylu ludzi? Kto, o kim mówi się, że jest niezaradny potrafiłby znaleźć tyle sposobów na jednoczesne zaspokajanie kilku, kilkunastu a może kilkudziesięciu oczekiwań jednocześnie? Kto, o kim mówi się, że jest mało kreatywny znalazłby aż tyle wymówek, aby usprawiedliwiać się  przed samym sobą, że inni są bardziej ważni? Ale zdecydowanie jestem mało spostrzegawcza albo mało inteligentna, ponieważ przyjmowałam te wymówki jak prawdę objawioną. Wierzyłam w nie. Determinacja, którą wkładałam w nieustanne oszukiwanie siebie wystarczyłaby do zdobycia miliona dolarów w tydzień. Zrzuciłam kierat. Pozbyłam się tych obciążeń, które nie służyły ani mnie ani mojemu życiu. Pod skrzydłami pozostawiłam tylko tych, którzy nie mogli samodzielnie zadbać o siebie i za których byłam odpowiedzialna, lecz na innych zasadach: współpracy a nie niewolniczego poddania. Przebrnęłam przez paniczny strach związany z poczuciem odrzucenia, osamotnienia i oskarżenia o niewdzięczność. Zabiłam w sobie poczucie winy i powołałam do życia instynkt samozachowawczy. Uległość zastąpiłam drapieżnością, przez co wielu wykluczyło mnie ze swojego grona. Nauczyłam się żyć w samotności, moje doświadczenie niewolnicy przydało się, przetrwałam wszystko. Od nowa wykreowałam swoją  rzeczywistość - nie było to trudne, ponieważ pracując za innych wiele razy budowałam coś od podstaw, tym razem wysiłek włożyłam w budowanie czegoś dla siebie. Skoncentrowałam się na lepszym poznaniu siebie, nie innych, w tym nauczyłam się nazywać, co czuję. Zaufałam sobie - jedynej osobie na tym świecie, która zawsze dobrze mi życzy i nigdy mnie nie opuści.  Gdy przerobiłam to wszystko, zaroiło się wokół mnie od ludzi. Nowy problem, z którym czasem się zmagam, to ich nadmiar. Bywa, że tęsknię za samotnością, którą polubiłam.Całkowicie zrezygnowałam z uporządkowanego życia, a ceną za wolność jest ryzyko, ze nie zdołam zarobić wystarczająco dużo w danym miesiącu. To wszystko stanowi o mojej sile. Jestem niezależna. Nie zależę od strachu. Czuję stratę, gdy ktoś nie chce mieć ze mną do czynienia, nie lubię krytyki, czekam na pochwały. Ale ludzie przestali mi być katami, a świat więzieniem. Dlatego warto było przejść tę drogę.  Czym zatem jest miłość własna? To zaufanie do siebie i swoich wyborów i decyzji. To akceptacja wszystkiego, co przyciągam. To szacunek do siebie, którego nikomu nie pozwalam naruszyć, nawet za cenę kłopotów. To komfort postępowania zgodnie z własnym sumieniem, które postrzegam, jako szeroką i otwartą drogę. Prostą, przejrzystą i dostępną dla każdego. Każdego, kto nie boi się nią podążać.